|
9. Kraina mazurska Kraina mazurska położona była na kresach rozległego terytorium państwa niemieckiego, a powiat olecki – na wschodnich jej krańcach w pasie przygranicznym. Już z natury swego położenia geopolitycznego kraina ta skazana była niejako w przeszłości na pewną izolację, która sprzyjała zachowywaniu tradycyjnych wyobrażeń, obyczajów i mowy. A obyczaje i język były tu polskie, wywodziły się z szesnastowiecznej kultury chłopów i drobnej szlachty mazowieckiej; w tej starej postaci przetrwały przez długie lata, w szczątkowej formie zachowały się w niektórych wsiach do ostatniej wojny.
Były mieszkaniec powiatu oleckiego – Walter Koloska z Krzywego – pozostawił opis tradycyjnych zwyczajów mazurskich, obchodzonych w jego wsi pod polskimi nazwami „Jutrznia” (= Morgenstern), „Plon” oraz święta obchodzonego jedynie w tej miejscowości w pierwszą niedzielę września. Nosiło ono nazwę „Idzi”. Przybywali na nie z bliska i z daleka proszeni i nieproszeni goście, którzy spożywali pszenne ciasto i zabitego na tę uroczystość barana. Zaraz po obiedzie rozpoczynały się tańce i biesiada, bawiono się do rana w obu gospodach znajdujących się we wsi.
Święto dożynkowe, zwane „Plonem”, najdłużej zachowało się – jak zauważył Robert Budziński w swej książce „Endeckung Ostpreussens” (Odkrycie Prus Wschodnich) – właśnie w powiecie oleckim. Jednakże jego opis odbiega nieco od znanego nam z tradycji, przedstawionego także przez Waltera Koloskę z Krzywego.
Oddajmy jednak głos Budzińskiemu:
“Podczas pobytu w jednej z wsi mazurskich szedłem raz wieczorem ulicą, prowadzącą wzdłuż jeziora. U boku miałem wiejską dziewczynę, z którą jakoś udawało mi się porozumiewać. Przed gospodą zobaczyłem tłum ludzi. Było ich tylu, ilu wypada tu według mnie na 45 km2, licząc po 0,9 na 1 km. Wyglądało to na bójkę między pijanymi, w której brały udział także i piszczące kobiety. Chciałem pośpieszyć z pomocą, ale krzyki nie wskazywały wcale, że sytuacja jest niebezpieczna. Z bliska stwierdziłem, że nikt nie miał w rękach broni, tylko kubły z wodą, którą chłopcy i dziewczęta wzajemnie się oblewali. Oberżysta i jego żona byli również mokrzy jak para skąpanych kotów. Wszystko było właściwie na wesoło. Towarzysząca mi dziewczyna objaśniła, że jesteśmy świadkami prastarego obyczaju i nazwała tę zabawę „p l o n e m.”, tj. uroczystością dożynkową”.
Obchody świąt kościelnych na Mazurach wywodziły się także z dawnej polskiej tradycji. Specjalna uroczystość o świcie w pierwszy dzień Bożego Narodzenia urządzana była we wsiach, gdzie nie było kościoła, w miejscowych szkołach. Główną rolę odgrywali w niej uczniowie przybierający postać aniołów. Na nauczycielu polegał obowiązek wyuczenia ich wierszy i ułożenia należytej akcji dramatycznej. W ceremonii tej, zwanej Jutrznia, która rozpoczynała się około godziny czwartej, uczestniczyła cała ludność polska.
Z XIX wieku, kiedy ów tradycjonalizm i konserwatyzm mazurski, oparty na zaściankowości i rodzimej swojskości, zaczął się wydawać podejrzany i anachroniczny, pochodzą charakterystyki mieszkańców tej ziemi. Jedne z nich wyszły spod pióra pastorów ewangelickich, obcujących od lat z Mazurami, inne – od historyków i polityków niemieckich, zaniepokojonych zapóźnieniem cywilizacyjnym tych kresowych terenów państwa pruskiego, wkraczającego na drogę szybkiego rozwoju gospodarczego.
Ten niepokój byłby uzasadniony i zrozumiały, gdyby chodziło jedynie o awans cywilizacyjny tej krainy, ale postęp na ziemi mazurskiej wiązał się z zagrożeniem utraty tożsamości jej mieszkańców i ich tradycyjnych wartości.
Jak widziano zatem Mazurów w tamtych czasach?
Kaznodzieja z terenów Puszczy Piskiej tak wyrażał się w 1814 roku o swoich wiernych.
„Mazurzy są oszczędni, poważni, wytrwali i pilni, ale również krnąbrni, nieufni, chciwi i uparci. Nie noszą w sobie wielkich i gwałtownych namiętności, niełatwo ich pobudzić i nawet uczucie radości nie wywołuje uśmiechu na twarzy... Pracowitość tego ludu chroni go przed niedostatkiem, jednakże nigdy nie stanie się ona źródłem bogactwa, ponieważ brak mu przy tym dążenia do poprawy swego położenia. Złe ziemie, które przynoszą mizerne plony, czynią Mazurów chciwymi, ale nie dopuszczają się oni oszustwa”.
Cztery lata później proboszcz Johann Block z Rozogów dostrzegał u Mazurów łagodność i przywiązanie do rodzimego krajobrazu. „Gdy wyruszą za granicę – pisał – odczuwają bolesną tęsknotę za ziemią ojczystą i – jeśli tylko mogą – porzucają w pośpiechu najpiękniejsze krainy podążając do swoich piaszczystych i żwirowych wzgórz. Posępne spojrzenie, melancholijne oblicze, opuszczona głowa świadczą, że tu nie jest łatwo. Postawa, chód, mowa, sposób zachowania Mazurów zdradzają zaś ich niefrasobliwość i zadowolenie... Przymiotami tego ludu są otwartość, grzeczność i gościnność. Trudno w ich życiu odnaleźć przykłady podstępu, złośliwości, mściwości”.
Charakterystyki niemieckich historyków i przedstawicieli administracji państwowej są bardziej krytyczne. Dostrzegają oni u Mazurów przebiegłość, niechęć do solidnej pracy, skłonność do przemytu, pijaństwo, pęd do życia towarzyskiego i nadmierne świętowanie.
Więzi uczuciowe z ziemią ojczystą i pięknem mazurskiego krajobrazu widoczne są także w wielu utworach poetów ludowych powiatu oleckiego. Rysem najbardziej dostrzegalnym tej krainy mazurskiej był widok jezior i lasów zatopionych latem wśród zieleni okolicznych pól i łąk, wśród których wznosiły się gdzieniegdzie okazałe budowle pańskich dworów i wieże kościelne. Cały ten malowniczy pejzaż był pogrążony w ciszy, charakterystycznej dla tamtych czasów.
Powróćmy więc jeszcze do Roberta Budzińskiego i jego wycieczki na Mazury.
“Kraj ten składa się z wody, która przesmykami podzielona jest na oddzielne jeziora. Woda w jeziorach składa się z H2O z dodatkiem ryb; ludzie stworzeni są z bardziej skomplikowanej materii.
...Wszędzie w tym smutnym kraju panuje taki spokój, taki niesłychany brak nerwowości, że każdy cywilizowany człowiek musi się przez to stać nerwowy, a przy dłuższym pobycie – po prostu melancholikiem.
Na przykład w O l e c k u podczas tygodniowego pobytu w celach krajoznawczych spotkałem tylko następujące żywe istoty: jednego warchlaka, dwa nurki, kilka szpaków, mego przyjaciela Skibę, a z dalszej odległości – coś, co najpierw uważałem za drzewo, a w czym po godzinie, gdy się nieco przesunęło, rozpoznałem listonosza, który zresztą następnego dnia doręczył mi pilny list...”.
Ważnym elementem tożsamości Mazurów była ich mowa ojczysta.
Oderwana przed wiekami od pnia macierzystego zakrzepła na pruskiej ziemi w swej archaicznej, szesnastowiecznej postaci, przypominającej język Reja i Kochanowskiego. U niektórych historyków niemieckich można się spotkać z określeniem „język mazurski”. Nie jest to pojęcie właściwe i pogląd taki nie ma nic wspólnego z naukowym językoznawstwem, lecz wynika z doraźnej politycznej tendencji. Marcin Giersz wyjaśnia, że „język mazurski jest niczym innym niż zepsutą, wymieszaną mową”, natomiast E. Heinel zaleca Mazurom, by „przestali nazywać siebie tym mianem, które nie przynosi im zaszczytu, i aby zechcieli przyznać w końcu zasłużone pierwszeństwo szlachetnej mowie niemieckiej przed godnym pożałowania słowiańskim narzeczem, którym się posługują”.
Aż do lat trzydziestych XIX wieku dzieci w szkołach oleckich uczyły się w swoim ojczystym języku. Jednakże instrukcja Królewskiej Rejencji w Gąbinie z 1834 roku postanawiała, że „wszyscy uczniowie bez wyjątku i bez względu na to, jakim językiem posługują się w domu, muszą otrzymywać lekcje języka niemieckiego...” Rozporządzenie to wywołało oburzenie wśród Mazurów, którego wyrazem był synod pastorów diecezji oleckiej z 1836 roku. Duchowni oleccy pisali w podjętej uchwale: „Ogromna większość szkół tutejszego powiatu składa się bądź wyłącznie, bądź w przeważającej liczbie z polskich uczniów; ci zaś nie słyszą ani słowa po niemiecku poza godzinami nauki i gdy tylko znajdą się poza nadzorem nauczyciela, mówią jedynie językiem swoich rodziców, zapominając zaś rychło niemieckiego, na którego powierzchowne ich wyuczenie zmarnowano najlepszą część czasu kosztem pozostałych przedmiotów. Podpisani widzą wyraźnie, że w tych warunkach nie można w żaden sposób zaniechać używania w tych szkołach języka polskiego przy nauczaniu...”.
Rozpoczęła się germanizacja na Mazurach i walka w obronie języka polskiego. Sztandar tej walki podniósł w latach osiemdziesiątych XIX wieku syn nauczyciela oleckiego – Jan Karol Sembrzycki, redaktor „Mazura” i „Mazura Wschodnio-Pruskiego”; prowadzili ją przez uparte przywiązanie do mowy swych przodków liczni Mazurzy, czytając pisane gotykiem Biblie, kancjonały i kalendarze. Może je pamiętają w swoich domach z dzieciństwa niektórzy członkowie dzisiejszego Kreisgemeinschaft Treuburg, gdyż nieraz mieli je w swoich rękach ich rodzice, a z pewnością – dziadkowie.
Nie ma „języka mazurskiego” – jest tylko język niemiecki i polski. Z dialektu mazowieckiego szesnastowiecznej polszczyzny wywodzi się mowa, która przez całe stulecia rozbrzmiewała w krainie mazurskiej. Cichła coraz bardziej gdzieś od połowy XIX wieku, ale nie zanikła całkowicie, pozostawiając także na ziemi oleckiej ślady swej powszechnej niegdyś obecności.
Widoczne są one m. in. w nazewnictwie geograficznym, związanym z miejscową tradycją topograficzną. Aż do roku 1945 zachowały się w zniekształconej formie takie nazwy, jak „Swinta gura” koło Olszewa, „Zamzisko gura” koło Połomu, „Dlugi-See” – w nazwie Jeziora Długiego, „Dworcziska” – w nazwie góry zamkowej w Możnem czy wreszcie „Zudna Schedliscken” (Cudne Siedlisko) na oznaczenie miejsca w okolicy Lakiel.
Charakterystyczne cechy gwar mazowieckich, jak mazurzenie, miękka artykulacja spółgłosek wargowych czy wymawianie nagłosowych sylab ra-, ja- jak re-, je- (reno, jegoda) dostrzegamy w fonetycznej oboczności takich nazw miejscowych, jak Jaworek (Jeworek), Szeszki (Szeski), Raczki (Reczki) oraz Połom (Połoń).
Są kraje w których mniejszości narodowościowe od wieków posługują się własnym językiem i nikomu nie przychodzi do głowy, żeby im wydzierać ich ojczystą mowę. Inaczej było na Mazurach. Trzeba było kataklizmu dziejowego i śmierci milionów ludzi, żeby wrócił tu język polski.
Wskutek tragicznego zbiegu okoliczności nieliczni tylko dawni mieszkańcy tej pięknej krainy cieszyli się z jego powrotu.
Widoki znad Legi Ryszard Demby Olecko 2002
|
|