|
21. Pożegnanie Prus Wschodnich W drugiej połowie jesieni 1944 roku sytuacja na froncie wschodnim ustabilizowała
się. Nastała przysłowiowa cisza przed burzą, tylko sowieckie lotnictwo zwiadowcze
operowało w rejonie Giżycka, a w Puszczy Boreckiej partyzanci i zwiadowcy radzieccy
coraz śmielej penetrowali przyfrontowe tereny. Nie trwało to długo. W połowie
stycznia można było słyszeć w Biestern jakieś dziwne pomruki i stłumione detonacje.
To wojska III Frontu Białoruskiego rozpoczęły ofensywę w kierunku Królewca. Przez
kilka dni Niemcy bronili się zaciekle, lecz rosyjskie czołgi przełamały ich linie
obronne i wyszły na zachód od miasta Wystruć. Pod Giżyckiem zarządzono powszechną
ewakuację ludności cywilnej.
Ruszyliśmy o zmierzchu krótkiego styczniowego dnia. Kilka zaprzęgów konnych z
przygotowanymi wcześniej wozami, pokrytymi brezentowymi budami, posuwało się w
kierunku miasta. Na szosie zrobiło się całkiem ciemno, zaczął padać drobny deszcz,
który zamarzał na jezdni, powodując gołoledź. Konie Faltina nie były podkute,
ślizgały się i upadały. Słychać było nawoływania, krzyki i przekleństwa, dochodzące
z posuwających się wolno pojazdów. Środkiem jezdni jechały samochody ciężarowe i
ciągniki, które ciągnęły działa, jaszcze z amunicją artyleryjską i inny sprzęt
wojskowy. Trzeba było zjeżdżać na pobocze, co na wąskich szosach mazurskich w
trudnych warunkach atmosferycznych i panujących ciemnościach nie było sprawą łatwą.
Minęliśmy Giżycko i Niegocin, kierując się szosą kętrzyńską na zachód. Zapadała
noc.
W systemie obrony Prus Wschodnich ważną rolę miał odegrać giżycki rejon umocniony z
twierdzą Boyen, zamykającą przesmyk między jeziorami. Na odcinku od Suwałk aż po
Nowogród pod Łomżą stała IV niemiecka armia polowa, w której skład wchodziło 12
dywizji piechoty, 2 dywizje pancerne, 2 brygady kawalerii i jedna dywizyjna grupa
policji. Dowódca armii, gen. Hossbach, widząc oskrzydlenie swych wojsk od północy i
południowego zachodu, chciał odwrócić front i przebijać się na zachód ku przeprawom
w dolnym biegu Wisły. Na taki plan nie wyrażał zgody Hitler, który godził się
jedynie na wycofanie jednostek IV armii do giżyckiego rejonu umocnionego.
Sztab IV armii ulokował się w opuszczonej przez Hitlera kwaterze głównej w Gierłoży
pod Kętrzynem i tam gen. Hossbach odebrał telefon od dowódcy Grupy Armii „Środek” –
gen. Reinhardta – znajdującego się w Barczewie.
– Mam hiobowe wieści, generale! Rosjanie dziś doszli do rejonu Olsztynka, a na
północy straciliśmy Gąbin (Gumbinnen). Pierwsze oddziały gwardii radzieckiej
dotarły do rzeki Dejmy koło Królewca. Proszę przeanalizować sytuację waszej armii w
nowych warunkach. Oczekuję wiadomości najpóźniej za pół godziny...
Po pewnym czasie w sztabie Grupy Armii „Środek” w Barczewie odezwał się telefon.
Dzwonił Hossbach. Według opinii jego sztabu oraz własnego jego przekonania
wycofanie jednostek IV armii do rejonu giżyckiego nie miało już żadnego sensu.
Groziło im to samo, co na innych pozycjach – okrążenie przez radzieckie siły
pancerne. Pozostała już tylko jedna droga: odwrócić front, utworzyć wędrujący
kocioł i przebijać się na zachód.
Późnym wieczorem zajechaliśmy na dziedziniec folwarku w Małych Sterławkach (Klein
Sterlak). Faltin znalazł kwaterę i gościnę w okazałym domu właścicieli majątku, my
– w dużej, dobrze utrzymanej oborze, gdzie stało kilkadziesiąt sztuk bydła. Po
koszmarnej podróży oświetlone i czyste pomieszczenie wydało się nam doskonałym
miejscem na nocleg.
Następnego dnia szosą płynął ciągle strumień uciekinierów i wojska, które
wycofywało się wbrew rozkazowi Hitlera. Broniło się Giżycko i twierdza Boyen. W
Małych Sterławkach słychać było eksplozje bomb i echa wystrzałów, dochodzące ze
wschodu. Nocą nad miastem świeciła łuna.
Na teren powiatu oleckiego wkroczyli Rosjanie z północy i ze wschodu. Niektóre
wsie, jak Mieruniszki, Kowale i miejscowości leżące na osi ich natarcia, zajęli 22
stycznia; inne, jak Krupin, Wojnasy, Golubie Wężewskie i Olecko – w dniu następnym.
Lewe skrzydło działającej w tym pasie natarcia 31 armii rosyjskiej, pozostawiając
miasto po swej południowej stronie, parło wprost na Giżycko, by uchwycić przejście
na linii Wielkich Jezior Mazurskich, które otwierało drogę na zachód w kierunku
Kętrzyna i Mrągowa.
Po kilku dniach przyszedł kategoryczny rozkaz opuszczenia Małych Sterławek. O
zmroku znaleźliśmy się znowu w długim korowodzie pojazdów. Zaczął prószyć śnieg,
zaprzęgi z wozami bauerów zatrzymywały się zmuszane do przepuszczania jednostek
wojskowych. Powstawały zatory i krążyła pogłoska, że nie ma dokąd uciekać, bo
Rosjanie zajęli Olsztyn.
W końcu znaleźliśmy się w majątku położonym przy szosie, około 8 km od Kętrzyna.
Noc była niespokojna. Słychać było na wschodzie odgłosy toczącej się walki. Faltin
– tak jak wielu innych – szukał ocalenia w ucieczce, pozostawiając swoich
podopiecznych na łasce losu. Po północy zapadła wreszcie cisza, ale trwała krótko,
bo co jakiś czas wpadali do izby niemieccy żołnierze, potwornie zmęczeni i
wyczerpani, padali na słomę pomiędzy śpiącymi ludźmi i natychmiast zasypiali.
Około czwartej nad ranem z hukiem wtargnęli do sali żołnierze pierwszej linii,
mający bezpośredni kontakt ogniowy z wrogiem, i razem z żandarmerią wymiatali
ostatnich maruderów, przynaglając ich do ucieczki. Obudzeni żołnierze, którzy spali
obok nas, od razu oprzytomnieli i wciągając w biegu długie filcowe buty, chwytali
za broń i pośpiesznie uciekali.
Pół godziny później w półmroku zimowego brzasku szosą w kierunku Kętrzyna
maszerowała sowiecka piechota.
Teraz zmienił się kierunek dalszej naszej trasy. Nie prowadziła ona już na zachód
ani ku Zalewowi Wiślanemu, lecz przez Orzysz, Drygały i Białą Piską – do polskiej
granicy.
Nie przybyliśmy tu bowiem w charakterze turystów, lecz przymusowych robotników i o
tym nie pozwolono nam zapomnieć, nakazując noszenie znaku z literą „P”. Zaraz po
przejściu frontu Polacy opuszczali pośpiesznie tę krainę, która innym zapewniała
powodzenie i dobrobyt.
W drodze powrotnej, odbywanej pieszo lub saniami ciągniętymi przez krowy,
widzieliśmy obraz wojennych spustoszeń: trupy poległych żołnierzy zamarznięte lub
rozjeżdżone przez samochody na szosie, popalone budynki mieszkalne i gospodarcze,
niekiedy także – z bydłem na łańcuchach; pod Orzyszem – zepchnięte do przydrożnych
rowów wozy uciekinierów, a na leśnej polanie widocznej z szosy – stos ułożony z
trupów cywilnej ludności.
Jednak mimo tych wstrząsających scen właśnie ta nawałnica otwierała nam drogę do
Polski i widoki na pomyślniejsze życie. Zamieniała niewolniczą egzystencję na
pruskiej ziemi na utęsknioną wolność i możliwość decydowania o własnym losie.
Według relacji inspektora rządowego i zastępcy starosty Tubenthala w Olecku –
Ewalda Raffalskego – w czasie ostatniej wojny pracowało w powiecie oleckim,
przeważnie w gospodarstwach rolnych, 4500 Polaków, wywiezionych z Polski na
przymusowe roboty. Ludzie ci, oderwani często od własnych rodzin, źle żywieni i
odziewani, symbolicznie opłacani, nie zawsze trafiali na ludzkich pracodawców;
niejednokrotnie karani byli za jakiekolwiek nieposłuszeństwo, zbyt wolne tempo
pracy lub opuszczenie wyznaczonego miejsca pobytu. Tak działo się do roku 1945,
kiedy huk armat i detonacje bomb podczas styczniowej ofensywy rosyjskiej
zapowiadały koniec epoki Hitlera w Prusach Wschodnich.
W szczegółowych opisach dzieciństwa i lat młodości na ziemi oleckiej byłych jej
mieszkańców, we wspomnieniach owianych nostalgią, ale także przywołujących realia
ówczesnego życia gospodarczego i stosunków społecznych – nie znajdziemy informacji
o Polakach pracujących tu podczas ostatniej wojny. A przecież ich obecność musiała
być dla każdego widoczna, skoro stanowili prawie 12% mieszkańców powiatu !
Towarzyszyli oni swoim gospodarzom w dniach styczniowej ucieczki na zatłoczonych
szosach, dzieląc z nimi wspólny wojenny los, dopóki nie ogarnęły ich posuwające się
szybko na zachód wojska sowieckie.
Jest to – być może – niewygodny lub nawet wstydliwy temat, gdyż obok wymiaru
gospodarczego posiada także pewien aspekt polityczny i moralny; jego unikanie i
przemilczanie może być jednak skutkiem charakterystycznego zapatrzenia się jedynie
we własne doświadczenia z ostatnich wojennych przeżyć, które nie pozwala ogarnąć
wzrokiem szerszego horyzontu.
Wielu byłych robotników przymusowych wróciło po latach na Mazury i związało na
długie lata z pruską ziemią swoje życie.
Pamiętają oni dobrze okres niewolniczej pracy w Prusach Wschodnich i oczami
wyobraźni dostrzegają smutny los, jaki by ich czekał w przypadku zwycięstwa III
Rzeszy w wojennych zmaganiach.
Widoki znad Legi Ryszard Demby Olecko 2002
|
|