|
22. Ku nowym czasom Charakterystyki
i opisy zdarzeń, ludzi i poszczególnych miejscowości na tym skrawku
mazurskiej ziemi nie pretendują do wyczerpującego przedstawienia
poruszanych tematów. Mają one charakter jedynie historycznych
szkiców, przez które czasem tylko przewija się krytyczna
refleksja towarzysząca omawianym zjawiskom i faktom. Taka refleksja
z natury rzeczy może mieć wydźwięk subiektywny i – być może
– pełniejsza dokumentacja faktograficzna pozwoliłaby na jej
rozwinięcie lub weryfikację. Podstawowym pytaniem, jakie dziś
musi się nasuwać myślącym ludziom, mieszkającym obecnie na
ziemi oleckiej, i tym, którzy ją opuścili w roku 1944, jest niewątpliwie
kwestia możliwości porozumienia na płaszczyźnie aktualnej rzeczywistości.
Jeżeli podejdziemy do tego zagadnienia poważnie, tak jak je można
jedynie rozpatrywać, to jego zadowalające rozwiązanie okaże się
niesłychanie trudne. Lektura roczników „Treuburger
Heimatbrief” z lat 1981-2001 umacnia polskiego czytelnika w
przeświadczeniu, że mamy różne spojrzenie na przeszłość, innych
bohaterów czy ludzi zasługujących na pamięć potomnych, odmienne
kryteria oceny wydarzeń historycznych. To, co dla jednych jest
przedmiotem dumy lub uznania, drudzy zbywają milczeniem lub oceniają
krytycznie, a nawet surowo potępiają.
Taką kontrowersyjną sprawą
jest na przykład postać Teodora Tolsdorffa, wywodzącego się z
ziemiańskiej rodziny w Lenartach, który zrobił szybką karierę wojskową
dzięki ślepemu posłuszeństwu i gorliwemu wykonywaniu poleceń
swoich przełożonych z hitlerowskiego Wehrmachtu. Jako dowódca
14. kompanii pancernej wyróżnił się w czasie wojny polsko-niemieckiej
w 1939 roku niszcząc słabe umocnienia obronne wojsk polskich w pasie
przygranicznym i podczas obrony Warszawy. W 1940 roku brał udział
w kampanii francuskiej jako generał dowodząc dywizją piechoty, a
następnie – w walkach na froncie wschodnim, gdzie w czasie
zimowego kryzysu pod Moskwą w grudniu 1941 roku z poświęceniem i
uporem realizował rozkazy Hitlera i dowództwa kwatery głównej
Wehrmachtu. Za szczególne zasługi i waleczność, m. in. latem
1944 roku w obronie Wilna, odznaczony został jako jeden z
nielicznych dowódców frontowych w wieku trzydziestu paru lat
wysokimi odznaczeniami wojskowymi, przyznawanymi podczas II wojny światowej:
Krzyżem Rycerskim, Krzyżem Żelaznym z Liśćmi Dębowymi, Krzyżem
Rycerskim z Mieczem i z Brylantami. Wojenne dokonania
Tolsdorffa są jednoznacznie pozytywnie oceniane przez jego współziomków,
którzy z nieukrywaną dumą podkreślają jego zasługi i chlubią się
swoim krajanem. Nie ma znaczenia ani ta okoliczność, że swoje sukcesy
osiągał w agresywnych podbojach, naznaczonych nieszczęściem i
krzywdą innych narodów, ani to, że wysługując się do końca
wojny władzom hitlerowskim, doprowadził ostatecznie własny naród
na skraj przepaści. Dawni mieszkańcy ziemi oleckiej powierzyli mu na
okres prawie dwudziestu lat zaszczytną funkcję kierownika własnego
ziomkostwa, a w artykułach wspomnieniowych na łamach Heimatbriefu
nazywają go „serdecznym kolegą i wiernym synem
wschodniopruskiej ojczyzny”, którego nigdy nie zapomną, lecz
zachowają z honorem w pamięci. (THB nr 9). Brak ocen moralnych zdarzeń
i postaci, pomijanie milczeniem zagadnień i kwestii niewygodnych,
wreszcie – obsesyjne wręcz roztrząsanie własnych krzywd i cierpień,
spowodowanych ucieczką i wypędzeniem – to charakterystyczne rysy
mentalności większości ziomkostwa dawnych olecczan. Flucht
und Vertreibung – ucieczka i wypędzenie – to najcięższe doświadczenie
przedwojennych mieszkańców miasta i powiatu. Lata wojny nie były dla
nich z pewnością łatwe, zwłaszcza gdy zaczęły coraz częściej
docierać wiadomości o ich bliskich, poległych na frontach, ale
działania wojenne toczyły się niemal przez pięć lat z dala od
Olecka – nad Bzurą, za Renem, pod Smoleńskiem lub Stalingradem
– i towarzyszyła im nieustannie euforia zwycięstw. Prawdziwe
swoje oblicze pokazała wojna latem 1944 roku, kiedy wojska
sowieckie stanęły nad granicą Prus Wschodnich i niebezpieczeństwo
stało się czymś bliskim i realnym. Opisom i wspomnieniom z tych
tragicznych przeżyć pierwszych miesięcy 1945 roku, w których
zginęło wielu niewinnych mieszkańców tej ziemi, niekiedy towarzyszy
uwaga dotycząca spóźnionych zarządzeń ewakuacyjnych, ale brak w
nich głębszej refleksji historycznej na temat istotnych przyczyn
tych nieszczęść. Nawet w najnowszych wydawnictwach na temat
przesiedleń ludności po II wojnie światowej operuje się wyłącznie
określeniem „wypędzeni ze wschodu”, jakby nie było wcześniej
– w latach 1939 – 1945 – wysiedleń Polaków z
Pomorza, Wielkopolski czy Śląska. Stosowanie różnych określeń
w stosunku do przemieszczeń ludności pod przymusem jest bardzo
znamienne. Słusznie więc zauważa prof. Janusz Jasiński w swym artykule
(”Borussia” 14/1997), że „Pojęcie w y p ę d z e n i e
ma wydźwięk bardziej negatywny, bardziej bezlitosny niż w y s i e
d l e n i e zarówno jeśli chodzi o postępowanie Polaków w
stosunku do Niemców od 1945 r, jak również jeśli chodzi o postępowanie
Niemców wobec Polaków w czasie wojny. Natomiast w Niemczech nazywa się
powszechnie wysiedlenie Niemców z Polski „wypędzeniem”
”. Mają jednak swoje racje ci, którzy odwiedzając po latach
rodzinne strony widzą zniszczenia, regres i oznaki niegospodarności.
Z przykrością stwierdzają niekiedy, że to, co zostało stworzone
na tej ziemi pracą rąk kilku pokoleń ich przodków, w krótkim
czasie zostało zdewastowane lub zniszczone. Miejsce dawnej zapobiegliwości
oraz troski o ład i porządek zajęła niejednokrotnie niefrasobliwość
i niechęć do solidnej pracy. Nie uszanowano świętych
miejsc spoczynku ich przodków, których mogiły zniknęły z
powierzchni ziemi, a cmentarze znajdują się w stanie godnym pożałowania.
Tych uwag, żalów i pretensji można by znaleźć więcej na
marginesie sprawozdań z podróży do Olecka i innych rodzinnych
stron (Reise nach Treuburg), których z upływem lat coraz więcej
pojawia się na łamach „Treuburger Heimatbrief”. Nie
wszystkie te zarzuty da się odeprzeć, ale dla wielu spraw, których
dotyczą, można znaleźć okoliczności łagodzące ich gorzką
wymowę. Pamiętajmy, że wojna na tych terenach, gdzie żołnierz
sowiecki po raz pierwszy postawił stopę na ziemi należącej do
Trzeciej Rzeszy, spowodowała ogromne zniszczenia. Spalone zostały
najokazalsze budynki wokół oleckiego rynku, spłonął kościół
ewangelicki w centrum miasta, a wiele urządzeń gospodarczych i
komunalnych, których nie wywieziono podczas ewakuacji ludności
jesienią 1944 roku, zdemontowano i wywieziono w głąb Rosji. Na te
zniszczenia, reparacje i zwykły rabunek mienia na terenie powiatu
nałożyły się w latach powojennych błędne założenia socjalistycznej
polityki gospodarczej, narzucone społeczeństwu polskiemu. Towarzyszyły
im w pierwszym okresie po wojnie poczucie niepewności i tymczasowości,
obezwładniające nowych osadników i krępujące wszelką inicjatywę
gospodarczą, którą przejął w swoje ręce aparat partyjno-państwowy.
Ci nowi osadnicy, którzy przybyli tu po wojnie w ramach przesiedleń ze
wschodu lub z sąsiednich powiatów, doznali w czasie sześcioletniej
prawie okupacji wielu krzywd i upokorzeń, a ich najbliżsi stracili
niejednokrotnie życie wskutek polityki eksterminacyjnej obu okupantów.
Czy w tak ekstremalnych okolicznościach i trudnych warunkach powojennej
egzystencji można było oczekiwać od nich zrozumienia lub współczucia
dla tych, którzy niedawno opuścili tę ziemię, a w których
widziano swoich prześladowców ? Mimo tak niełatwej przeszłości
poszukiwanie zbliżenia między dawnymi i dzisiejszymi mieszkańcami
ziemi oleckiej nie ma rozsądnej alternatywy. Idea ta toruje sobie
drogę z upływem lat i zyskuje prawo obywatelstwa w umysłach światłych
ludzi po jednej i drugiej stronie. Można, oczywiście, zachęcać
mieszkańców powiatu oleckiego z lat przedwojennych, żeby
przyprowadzali na zebrania ziomkostwa swoje dzieci, można ich nakłaniać
do rozmawiania z wnukami o wschodniopruskiej ojczyźnie – tak
jak to robią redaktorzy „Treuburger Heimatbrief”; można
wreszcie deklarować i zapewniać, że Prusy Wschodnie
„pozostaną naszą ojczyzną, o której nigdy nie zapomnimy”,
ale nie można też zapomnieć o tym, że zmiany, które spowodowała
druga wojna światowa, są nieodwracalne. Płaszczyzną zbliżenia
i porozumienia może stać się piękno przyrody i krajobrazu
mazurskiej ziemi, podobnie odczuwane i przeżywane przez wszystkich, którzy
tu mieszkali; może stać się nią również historia
wielonarodowej kolonizacji tej ziemi i wkładu pracy w jej rozwój
gospodarczy; nie bez znaczenia wreszcie jest wspólna tradycja
kultury chrześcijańskiej, która przetrwała całe wieki mimo różnic
językowych, obyczajowych czy narodowych. Czas, który upływa,
zaciera stopniowo zadawnione urazy, krzywdy i nieporozumienia,
wycisza emocje towarzyszące wydarzeniom i przeżyciom w minionych latach.
Nowe pokolenia wolne od balastu wojennych doświadczeń spojrzą
– być może – inaczej w zjednoczonej Europie na tę
ziemię, która od zarania swych dziejów była miejscem
zamieszkania różnych ludów i narodów. Wtedy zatrą się może tak
ostro rysujące się dziś stanowiska i podziały, a perspektywa
pokojowego współżycia nada ludzkim dramatom inny wymiar i
odbierze im dawne znaczenie.
Widoki znad Legi Ryszard Demby Olecko 2002
|
|